Wycieczke zaczęliśmy około 20, w Salisbury Cuma pokierował nas na Devizes ( zapomnielismy mapy ) a  gprs na kopnięcie nie działa :) Dotarliśmy bez oporów na parking, a parkingiem było przeogromne pole. Panowie w zielonych kurteczkach kierowali ruchem, przejeżdżając widzieliśmy dwie starsze panie tańczące techno, sprzedające spod lady TEA & BEER (jakie to angielskie ) 

Po zaparkowaniu wyruszyliśmy w 
poooodróż pod kamienie. Hmm odległość od parkingu pod kamienie była nie większa niż max 1,5 kilometra. ( na moje babskie liczenie) a nie jak co niektórzy pisali, że spod samego Salisbury trzeba będzie iść 

Z każdym zbliżającym się krokiem do kamieni było coraz bardziej czuć Maryśkę  i nie mam tu na myśli Maryśki od Janosika ino maryśkę zieloną merihłanę czy coś w tym stylu ;) nawet nie wiem jak to się piszę a już nie wspomnę o tym że nigdy tego na oczy nie widziała :) Ale czułam  i wszyscy czuli i zgodnie stwierdziliśmy, że czasami Maryśka pachnie ładnie i słodko a czasami po prostu śmierdzi. :) 
Kiedy doszliśmy do kamieni, dosłownie przed nimi spotkaliśmy bandę pelinuka wraz z Cumą naszym guru od obrzędów stonehenowskich. Poinstruowani jak mamy się zachowywać, zaczeliśmy chwilami bujać się w rytm bębnów( strasznie przeze mnie poszukiwanych), założyłam nawet czarny kapelusz coby się od świętojańskiej społeczności nie wyróżniać  i jak przystało na czarownicę coś na głowie mieć ;) 
Niesamowitym i spirytualistycznym przeżyciem było samo dotknięcie kamieni, znalazłam nawet Altara samego(tego co to na niego raz do roku słońce pada - w Anglii nawet rzadziej 

) .  Niestety kamień ten przewrócony, zastępował komuś siedzenie i to samo spotkała większość kamieni na wysokości ludzkiego tyłka.  W samym środku okręgu odbywały się dzikie obrzędy, które możecie obejrzeć 
tutajjjj
Niestety nie mam aparatu z noktowizorem więc fotki nie za ciekawe wyszły. Ale to co mam wrzucam: 
 
 
 
Gdy nasz czas nadszedł zostaliśmy odprawieni przez naszego czarnoksiężnika Cumę, który wyprowadziwszy nas w pole nakazał nie deptać trawy 
 
 
        
 
W drodze powrotnej do samochodu spotkaliśmy:
-  mini disco z flagą na samochodzie Joe Smoker, ogrodzone parawanem
- kilka karawanów i ich pijanych lub nie, właścicieli którzy prosili nas byśmy podpisali petycje mającą  na celu walkę o  całodobowy dostęp do kamieni 
 
  
Wycieczka była wspaniała i warta przeżycia ! 
Salut !